poniedziałek, 16 lutego 2015

Plastyczna twórczość

Witam :)
Dzisiaj tak z nudów wstawię moją pracę którą ostatnio (dzisiaj wykonałam), rozdział mam gotowy, ale nie chce mi się go wstawiać dzisiaj wiec postanowiłam, że powypalam wam oczy moim "dziełem". ^^
Szału ni ma jak widać;p Starałam się narysować pewną postać z opowiadania... ale jeszcze daleko temu do mojej wizji:)

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 10

Rozdział, który poprawiałam niebywale długo, a tak właściwie nadal nie jest poprawiony...
Zapraszam do czytania i komentowania :)

Rozdział 10

Ciemne chmury zaatakowały jasne, błękitne niebo, przysłaniając świat czarną powłoką, oddzielając je od promieni słonecznych, od reszty wszechświata. Wiatr wzbierał na sile targając koronami drzew we wszystkie kierunki. Szum liści zagłuszał myśli nie jednego. Czarny materiał powiał chcąc wraz z wiatrem uciec, lecz spięty wokół bladej szyj został uwięziony w miejscu.
-Kiedy wrócisz?- spytał Asagi stojąc w drzwiach swego domu chowając się przed niedogodną pogodą. Jasnowłosy spojrzał na niego po czym obrócił się na pięcie i skierował w stronę czarnego powozu gdzie czekała już na niego Liljanh również jak on odziana w czarny płaszcz z kapturem. Mieli wyruszyć w podróż jak to ostatecznie zadecydowali przyjaciele. Lord Eizo musiał zaczerpnąć informacji u swych dawno niewidzianych przyjaciół by wspomóc Asagi’ego.
-Niebawem.- otworzył sobie drzwiczki i stanął na pierwszym metalowym stopniu, obrócił głowę w stronę przyjaciela i dodał ciszej tak, że ledwie co go usłyszał.- I zaopiekuj się Kieru jak i Rutą. – Asagi przewrócił oczyma niezbyt leżało mu to zadanie, lecz musiał to wykonać. Po chwili konie ruszyły znikając za potężną bramą.
Konie gnały jak głupie przed siebie przez drogi jak i kręte ścieżki, pędziły ile tylko sił w kończynach miały.
Eizo przekartkowywał książkę czytając dogłębnie każde słowo. Dzień zamienił się w późny wieczór, na ulicach pewnego z miast zaświeciły się już latarnie oświetlając jedynie niewielki obszar dookoła siebie. Gdy powóz zatrzymał się mężczyzna wysiadł z niego stawiając swe czarne buty na mokrym chodniku. W powietrzu było czuć woń stęchlizny, śmierci, rozkładających się zwłok. Nikt z tutejszych mieszkańców nie miał czystego sumienia, a ich spojrzenia czyhały tylko na twoją nagłą śmierć.  Jednak młodzieńca to nie zraziło, rozejrzał się na boki, lecz prócz niego nikogo nie było na ulicy. Tak jak zawsze były tu pustki, każdy wolał kryć się w zaułkach, w cieniu tam gdzie życie w pełni kwitło.
-Zaczekaj tu.- rzucił za siebie Lord i przeszedł nie za szeroki chodnik wprost wchodząc przez ciemne drzwi z niewielką szybką przez którą wydostawało się światło.
Dzwoneczek zadzwonił, gdy drzwi się uchyliły i ponownie gdy się zamknęły. Pomieszczenie nie było szczególnie duże, lecz nie było też obskurne, żarówki wiszące pod zżółkłym sufitem dawały ciepłe, pomarańczowe światło otulając nim dębowe wnętrze. Eizo przeszedł między stolikami i podszedł do baru za którym stał nieco wyższy od niego, krępy łysy mężczyzna.
-Czy jest Jen?- spytał Lord ściągając czarny kaptur z jasnych włosów. Mężczyzna przyjrzał się obcemu przecierając ścierką szklankę.
-Tam.- wskazał palcem za siebie na niezbyt pokaźne drzwi kiedy przyjrzał się lepiej młodzieńcowi.
-Dziękuję.- odparł Eizo wymijając bar jak i barmana po czym schował się za drzwiami. W drugim pomieszczeniu było ciemno, przez niewielkie okienko w ścianie przebijała się smuga bladego światła, ledwie odznaczającej się w tej ciemności.
-Kogo ja tu widzę.- w mroku rozbrzmiał kobiecy, przeciągły głos. –Myślałam, że już nigdy tutaj nie zawitasz. Mogłabym nawet myśleć, że… a zresztą nie istotne co.- kontynuowała uwodzicielskim, cichym głosem.
-Jakoś nie miałem tu po drodze.- odpowiedział spokojnie, wręcz leniwie Eizo.
-Nie miałeś po drodze? Przez 346 lat? Ciekawe.- w ciemności czterech ścian uniósł się cichutki szelest, po czym ciche stukanie obcasów zbliżających się do jasnowłosego. –Zawsze miałeś liche wymówki.- jej długi palec musnął jego żuchwę rysując jego kontury. –Ale czyżbyś za mną zatęsknił… znowu.- dodała pewnie z nutką rozbawienia szepcąc Eizo do ucha.
-Mam do ciebie pewną sprawę.- jego głos był obojętny, jakby nie był wrażliwy na jej uwodzenie.
-Sprawę?- prychnęła kobieta i stanęła naprzeciw mężczyzny w bardzo niewielkiej odległości. Jej bursztynowe, kocie oczy świdrowały go chcąc go skusić. – A to niby jaką?- spytała gdy musnęła ledwo jego wargi swymi i obróciła się. Jej długie, subtelnie faliste, rdzawe włosy podskoczyły zgrabnie na jej głowie okalając jej szczupłą twarz. Zaś jej usta ułożyły się w niepokorny uśmieszek odkrywając białe zęby. –Tylko u mnie nic nie jest za darmo.

**
-Intrygujące pytanie, muszę przyznać. Jest wiele klanów i grup które jedynie tolerujemy, chociaż faktycznie są jak mniemam trzy, których pod żadnym pozorem nie chcemy widzieć, uważamy nawet iż nie powinni mieć wstępu do Atkilii, ale cóż jest to świat otwarty. Poza tym unikają nas jak ognia.- odpowiedział Ian’owi i Rucie mężczyzna o intensywnie pomarańczowej duszy przyodzianej w szczelną, szarą powłokę. Siedział w jednym z ciemnych foteli w siedzibie klanu Onix.
-Jeśli wolno spytać to jakie są to klasy?- ciemna dusza Iana w szarym ciele odezwała się, zaś Ruta w milczeniu wyczekiwała trzech nazw.
-Pots, Upors, Goths. Z tego co mi wiadomo to nie tylko mój klan ma taką nieciekawą opinię na ich temat. Sądzicie, że mogą mieć coś wspólnego z tymi atakami?
-Jak na razie szukamy jedynie informacji.
-Rozumiem… my też chcemy odnaleźć sprawcę… zginęło 7 naszych…- zamilkł na chwilę, jakby utknął myślami w jakimś momencie w przeszłości.-… Mogę wam coś powiedzieć o Goths.- rzekł po chwili ponownie kierując swój wzrok na swoich rozmówców.-Mianowicie „tam”- mówił mężczyzna nawiązując do wschodniej dzielnicy.- przez stałych bywalców tamtych rejonów zwani są „żniwiarzami”, nazwa banalna, a zarazem adekwatna do sposobu ich walki w Thorii chociaż doszły moich uszów pogłoski, że to tylko jeden z wielu powodów. Szczegółów jednak nie znam.- Ruta jak i Ian wymienili się nieco zadziwionymi spojrzeniami. „Żniwiarz” może oznaczać wiele lecz w tym przypadku jedyna myśl jaka się może nasunąć to taka iż podczas Thorii czynią coś co jest zakazane w Atkilli, a mianowicie mordują dusze, lub też po prostu uniemożliwiają im powrotu do ciała, do świata „żywych”.
-Możesz nam coś opowiedzieć o pozostałych dwóch klanach?

**
-I co macie?- spytała Ruta, gdy tylko stanęła wraz z Ianem naprzeciw reszcie.
-Upors, Pots, Goths.- wymienił bez emocjonalnie Taro.- A wy?
-To samo z sugestią by przyjrzeć się lepiej Goths.- rzekł Ian, a dziewczyna spojrzała na niego po czym dodała.
-A tak właściwie skoro Onix też ucierpieli na tych atakach i podejrzewają Goths to czemu nam tak łatwo podali tą informację? Nie chcieli by się zemścić?
-Pewnie nic więcej nie znaleźli, stanęli w miejscu i dla tego tak łatwo oddali nam to. Wolą bardziej by w ogóle sprawca został odnaleziony niż żeby szukać zemsty na ślepo.
-A co dokładnie usłyszeliście?
-Lepiej tutaj o tym nie rozmawiać.- rzekła Ruta dyskretnie rozglądając się dookoła, jednak jej wzrok nagle utkwił w jednym miejscu, powoli obróciła się by lepiej przyjrzeć się widowisku.- Co tam się dzieje?
-Hymm…? Tam? Szykują się do Thorii.- Taro spojrzał w to samo miejsce co dziewczyna i również zaczął bacznie obserwować. Dwóch mężczyzn o dość potężnych, szarych sylwetkach stało naprzeciw siebie w odległości 5 metrów u każdego w dłoni zaczęła formować się broń z tak zwanej Davy, jednego nieco wyższego i łysego miała ona barwę ciemnej zieleni, zaś u drugiego nieco szczuplejszego o długich włosach związanych z tyłu była ona blado różowa. Kształtując się odpowiednio w buzdygan i topór.  Powoli zaczęli poruszać  kolorowymi, gęstymi smugami w kształcie broniami obuchowych. Ich pozy nieco się zmieniły, schylili się ku sobie nieznacznie i przygotowali do ataku, u każdego w oczach błysła gotowość do ataku, do mordu chociaż w tym świecie śmierć teoretycznie nie istniała. Z tłumu niespodziewanie wyłoniła się szara sylwetka, stanęła na przedzie widowni, uniosła rękę do góry po czym gwałtownie upuściła ją w dół. Wtedy obaj mężczyźni ruszyli na siebie na tle szarości i czerni mieniły się te dwie barwy nie raz zlewając się ze sobą. Potężne cielska co rusz atakowały siebie, nie był to zgrabny taniec, a raczej stąpanie potężnych słoni. Byli sobie równi ich ruchy nie były zbyt szybkie, lecz nadrabiali to siłą. Nagle jeden z nich, krępy o długich włosach obrócił się i wymierzył swój topór w jedną z istot stojących za nią. Była to kobieta o smukłej posturze ze zdziwienia odskoczyła do tyłu, lecz ten wykonał jeden krok do przodu przez co znalazł się jeszcze bliżej. Dziewczyna chciała cofnąć się jeszcze bardziej, ale tłum gapiów uniemożliwił jej to, wszyscy patrzyli na to jak zahipnotyzowani, nie zamierzali jej pomóc, z ogromną ciekawością i niedosytem wpatrywali się w nich czekając na ciąg dalszy. Wtedy drugi mężczyzna uderzył o ziemię buzdyganem i ryknął jak dzikie zwierze to zadziałało na resztę jak wiadro lodowatej wody, ocknęli się i w panice zaczęli się rozbiegać. Nagle potężny topór mignął przed oczyma Ruty ta zaskoczona nim zdążyła zareagować bladoróżowe ostrze musnęło jej czubek nosa rozcinając czarną powłokę. Zielona, jaskrawa ciecz  zaczęła wypływać przez rozcięcie powoli skapując na szare podłoże.
-Ruta!- stanął przed nią Taro, lecz za nim ukazał się drugi napastnik, zamachnął się, jednak jego atak został zablokowany złocistym, podłużnym mieczem. Myszato włosy z trudem odepchnął od siebie barbarzyńcę lecz nie na długo po chwili ponowił on swój atak.
-Musimy stąd uciekać.- krzyknął przez ramie Ian odpychając od swojego przyjaciela napastnika, który nie zamierzał tak szybko odpuścić. Raz za razem uderzał buzdyganem o podłoże, którego szare geometryczne drobinki odskakiwały do góry tworząc chmury kurzu.
-Zamierzam tu zostać.- warknął Faust broniąc się w tej chwili przed napastnikiem, który wyłonił się z tłumu.- Dam radę, tylko potrzebuję…
-No chyba oszalałeś!- przerwał mu nagle Ian, jego oczy szeroko się otworzyły ukazując  ogromne zdziwienie mieniące się w złotej duszy.
-Oczywiście, że nie, w końcu jest tu po.- mówił pewnie Faust, był po części zadufany w sobie, przez co nie dostrzegał wielu rzeczy… nawet faktu, że toczy się tu walka o ich własne życie. Ruta wykonała kolejny unik przed toporem, którego ataki z każdą chwilą stawały się silniejsze i szybsze. Z trudem dziewczyna unikała ostrza, a gdy topór zawisnął w górze, spojrzała na niego nieco już zmęczonym, nawet może zlęknionym wzrokiem. Szybko kucnęła, kuląc się, po chwili usłyszała głośny krzyk wymieszany z piskiem, a gdy ucichł słychać było jedynie na tle dźwięków walki cichy szum wody. Ruta spojrzała za siebie, niebieska ciecz rozlewała się po szarym chodniku na którym leżało bezwiednie przepołowione, białe ciało. Złotowłosa wyczekiwała jak ciało zniknie wraz z duszą, co znaczyło by, że dusza powróciła do swego „prawdziwego” ciała. Lecz biała skorupa zniknęła, a niebieska ciecz wciąż barwiła chodnik spływając na ulicę. Po chwili pierwsze stopy zaczęły się na niej pojawiać. Istoty pochłonięte były walką, nie zwracały uwagi, że właśnie depczą umierające życie.
-Ruta!-  krzyknął do niej ochrypłym głosem Faust. Dziewczyna ocknęła się, lecz nie miała najmniejszej ochoty oglądać parszywej twarzyczki  tego chłopaka. Skierowała swój niezadowolony wzrok na niego czekając na kolejne jego słowa.
-Faust nie rób tego.- warknął ktoś za nim, lecz ten nie zamierzał go posłuchać.
-Użycz mi swojego Davy, w końcu dlatego się tu znalazłaś.- może i miało być to prośbą, lecz brzmiało jak rozkaz absolutny. Ruta była wkurzona, poza tym nienawidziła tego osobnika, a mimo to jej usta ułożyły się w uśmiech, lecz ten kto ją znał wiedział, że nic dobrego on ze sobą nie niesie.
-Dobrze.- odparła spokojnie i wyciągnęła w stronę Fausta prawą rękę ten uczynił to samo, a po chwili miedzy ich oddalonymi od siebie palcami zaczęła przepływać intensywna zielona, jarząca się smuga. Gdy Dava zaczęła przenikać, wchłaniać się w dusze Fausta, ten wykrzywił się na twarzy, lecz po chwili grymas zniknął ustępując uśmieszkowi. W dłoni uformował zielony miecz, który miał okazję od razu wypróbować. Jeden z agresorów rzucił się na niego, ten zaś osłonił się mieczem. Po chwili jednak broń zaczęła wibrować, a twarz Fausta ponownie wykrzywiła się w grymas niebywałego bólu. Odrzucił głowę do tyłu. Wyglądał jak opętany . Ruta z uśmieszkiem przyglądała się jakże dla niej zabawnej scence. Jarzący się zielenią miecz eksplodował rozrywając rękę mężczyzny. Ten ryknął z bólu, a fioletowa substancja potężnymi strugami wylewała się na ulicę.
-Moja ręka!
-Nic ci nie będzie.- burknęła, jednak po chwili uśmiech z jej twarzy zszedł, nim ktokolwiek zdążył się obejrzeć zielona ściana, która wyrosła przed Faustem chroniła go przed toporem, który z pewnością zakończył by jego żywot.


**
-Szukasz informacji? Heh… twój głos brzmi tak błagalnie…tak żałosne…- skrzek roznosił się echem po niewielkim zaciemnionym pomieszczeniu zapełnionym regałami obficie zastawionymi książkami, jak i luźno położonymi stertami ksiąg na podłodze.- Nie spodziewałem się, że aż tak będziesz się spoufalać z tym…Asagi Saint…wielka do prawdy wielka szuja… a ty mu chcesz jeszcze pomagać… tak żałosne…- zgięty w pół, zamorzony mężczyzna odziany w luźno zarzucony czarny materiał na który opadły długie, szare pozostałości po niegdyś pięknych i bujnych włosach, podszedł do niewielkiego taboreciku na którym zasiadł wyglądając jak skrzat. – I na co ci to wszystko… łeh…-splunął mężczyzna na stary dziurawy dywan na którym gdzie nie gdzie widniały jeszcze roślinne wzory ze złotej nici.-… od kiedy bawiasz się Lordzie w oddawanie przysług?... przyjaźń… tak żałosne…- kopnął mocno stos książek oddalony od niego o niespełna metr a czarny materiał spowijający go sunął się z długiej bladej, kościstej nogi. Pochwycił ją w kolanie i sapiąc ochryple podciągnął nogę pod siebie zginając ją i przykrywając swym odzieniem.- … i jeszcze na dodatek klepiesz pakty z szaśniętymi dziewojami… tak żałosne.- mówiąc zaczął kręcić dłońmi wokół chwiejącej się długiej, zachudzonej twarzy przyozdobionej długim, zadartym nosem.
-Moż…

-Cii…- uciszył go szybkim ruchem ręki, wstał niezdarnie z taboreciku i podszedł do młodzieńca, był niższy od niego, lecz gdyby się wyprostował byłby o ponad dwie głowy od niego wyższy.- Wiesz, że wojna się zbliżać…. Wy się przygotować… bo jeśli nie to zginiecie mizernie…- zza długich włosów wyjrzała gałka oczna o szarej tęczówce i mizernej źrenicy, było to spojrzenie puste nie wyrażające niczego.- … w dzisiejszych dziejach mało kto używa prawdziwej magii…a to źle… bardzo będzie źle… bez niej wasze ciała przemienią się w pył… a dusze zostaną pożarte przez waszych sojuszników…bez magii nie macie co się nawet wyrywać… tak żałosne! Tak żałosne! – obrócił się nagle, a jego czarne odzienie zawirowało powoli opadając na swego właściciela, który gwałtownie gestykulował rękoma kierując się w stronę zakrytego okna grubym płótnem. – By istoty magiczne nie tworzyły magii! TAK ŻAŁOSNE!- ostatnie słowa wydarły się z jego gardła raniąc je swymi ostrymi kantami jak i mocą. Odsłonił nagle zasłony wpuszczając do ciemnego pokoju ogromną dawkę jasnego światła. Eizo zacisnął mocno powieki i zakrył je ramieniem garbiąc się przy tym. Zaś siwy mężczyzna stanął twarzą skierowaną w jego stronę, wyprostował się i rozłożył ręce na boki. –TAK ŻAŁOSNE!- ponownie z jego piersi wyrwały się te słowa, młodzieniec uchylił nieco powieki i spojrzał na mężczyznę stojącego na tle ogromnego okna za którym kryło się w dole morze, zaś w górze szarobiałe niebo.- Chciałbym ci przepowiedzieć zagładę! TWĄ ZAGŁADĘ!- krzyknął ponownie, a materiał zwisający z jego ramion powiał przez chwilę mimo iż w pokoju nie było ani grama wiatru.- Lecz nie mogę… nie dla ciebie jest ona przeznaczona…- dodał szepcąc i ponownie wracając do zgarbionej pozy. Przeszedł pokój zgrabnie wymijając książki i księgi, których pamięć stronic sięgać może wielu wieków wstecz. Ominął Lorda i stanął przy niewielkim piecyku do którego dorzucił drewna i podpalił.- No to czego się napijesz? Herbatki, ziółek, naparu z jadu i żółci sysykia? W końcu nie będziemy rozmawiać na suche jęzory.- jego osobowość raptownie się zmieniła, lecz nie zdziwiło to Eizo ani na chwilę, od dawien dawna znał Paan’a i nie raz widział jego „odbicia” chociaż przyznać musiał, że jego przepowiednie były zawsze trafne choć nigdy nie precyzował ich. Nie uważał siebie za proroka, czarnoksiężnika czy też mistyka chociaż wszystko to doskonale go opisywało, bynajmniej w jego latach świetności. Wiedział wiele rzeczy o każdym, ale skąd tą wiedzę posiadł? Tego nikt nie wiedział, tak samo jak nikt nie wiedział co i ile wie na jego temat. Nawet dla Eiza była to tajemnicą, która nie raz potrafiła go zlęknąć. 
szablon wykona� Eyes Only dla wioski szablon�w przy pomocy shooters, Kieran O'Connor