piątek, 20 marca 2015

Rozdział 11

Witam, dawno nie wstawiłam żadnego rozdziału... ale cóż nie chciało mi się tego czynić:)
Notka ode mnie nie będzie długa, gdyż nie mam nawet nic do napisania. Pierwszy tom mojego opowiadania właśnie kończę pisać i zaczęłam pracę nad korektą, niektóre rozdziały drastycznie się zmienią inne zaś nie specjalnie. Myślę nad zawieszeniem publikowania kolejnych rozdziałów.
Pozdrawiam :) i zapraszam do czytania.

Rozdział 11

            Czarny dym spowijał komnaty, za oknem panowała ciemność przez którą usilnie przebijały się pomarańczowe jęzory ognia.  Niebo było zachmurzone, nie widniała na nim chociażby najmniejsza, najbledsza gwiazda mająca dać nadzieję. Nie było już szansy na nic, decyzje były już podjęte, były nieodwracalne ,a ich skutki nie do uniknięcia.
Młody mężczyzna o porcelanowej cerze i jasnych blond włosach krążył po ogromnej, okrągłej Sali tronowej wyłożonej od posadzi po samą kopułę marmurem i diamentem, zaś w oknach widniały niebieskie i czerwone witraże przedstawiające herb ogromne ptaszysko o długim, smukłym ogonie płonącym błękitnym płomieniem trzymającym w dziobie zawieszonym na złotym łańcuchu czaszkę. Zaś pod ścianami stały potężne, złote kolumny ozdobionym u dołu jak i na szczycie ornamentami akantowymi.
Długa, granatowa peleryna ciągnęła się ospale po marmurowej posadzce jakby nie chciała dążyć za swym panem, który z paniką coraz bardziej malującą się na jego delikatnej męskiej twarzy wędrował po okrytej ciemnością Sali. Dźwięk jego kroków wydobywający się spod metalowych podeszew odbijał się między kolumnami wydając głuche echo, które za każdym razem docierało do jego uszu z coraz to większą mocą.
Był przegranym mimo iż był niepokonanym, mógł być władcą całego świata i nie tylko, a teraz stał nad przepaścią do której z każdej ze stron był strącany. 
Jego peleryna ciążyła mu na ramionach, zaś złota korona chyliła się ku dołowi. Jego blade, smukłe palce zaciskały się mocno wokół złotego berła chcąc je mieć w dłoni jak najdłużej. Jednak czas wypuszczenia go z dłoni zbliżał się z każdą sekundą. Jednakże jego duma, chwała nie pozwoliły by mu na poddanie się im, ludowi, który po tylu wiekach zdradził go, obrócił się przeciw niemu. Chciał odejść tak by zachować resztki godności by nie okryć się hańbą. Obrócił się ostatni raz spojrzał na swój diamentowy tron na podeście, po czym skierował swe pewne kroki w stronę drzwi. Pstryknął palcami dłoni, a tron stanął w błękitnych płomieniach, a z każdym kolejnym krokiem ognia przybywało pożerając salę. W połowie drogi również i długą pelerynę dorwały jęzory ognia chaosu, lecz mężczyzna nie zwracał na to uwagi, szedł powoli z uniesionym ku górze podbródkiem chcąc przez ostatnie sekundy pałać się w resztach swej minionej potęgi i chwały. Nie minęło dużo czasu, a sala tronowała wypełniona była błękitem, który parzył, a zarazem mroził. Mężczyzna został uwięziony, dookoła niego żarzyła się jego własna magia, która była w stanie go zabić, lecz on nie zamierzał umierać, bynajmniej jeszcze nie teraz. Szedł dalej a tam gdzie stawił swą stopę odzianą w czarną skórę ogień ustępował rozchodząc się na boki. Przemierzał ostatnie metry swej oazy jak bogowie z peleryną z niebieskiego ognia. Gdy tylko stanął w progu korona przesunęła się jeszcze bardziej zsuwając się z jasnych włosów wprost do gęby płomieni, które pożarły ją brutalnie. Następnie odpiął resztki ciążącego mu na plecach materiału i poszedł dalej ciemnym długim korytarzem trzymając w dłoni złote berło. Mimo iż na jego twarzy malowała się duma w jego odkrytym błękitnym oku było widać jedynie strach. Dawno nie czuł czegoś takiego, nie wiedział co ma z tym zrobić rosła w nim panika. Mimo, że był jedną z potęg tego świata czuł się teraz bezradny, pusty. Nagle zatrzymał się spojrzał za okno gdzie widniały wiekowe drzewa połykane przez pomarańczowo, czerwone płomienie.
Został sam, został zdradzony nawet przez najbliższych, jego panowanie właśnie sięgnęło kresu. Był złym władcą, chciwym, egoistycznym, bez żadnych skrupułów, dążącym do swego upragnionego celu, a teraz to wszystko obróciło się przeciw niemu. Nawet jego najskrytsze marzenia zdradziły go, nie miał niczego. Berło nagle uderzyło o posadzkę a od niego rozbłysły nowe niebieskie płomienie, które rozprzestrzeniły się. Jęzory błękitu nasunęły się na jego ciało liżąc i muskając wpierw jego nogi, a następnie zewsząd dotykając go. Nie chciał tego, lecz musiał to uczynić, skoro był pusty to wypełnią go płomienie zżerając powoli od środka jak i od zewnątrz.
Mężczyzna stał spokojnie, lecz w pewnej chwili odchylił głowę do tyłu i wydarł się najgłośniej jak tylko potrafił. Krzyk ten przepełniony był bólem, cierpienie, wszystkimi negatywnymi emocjami jakie kumulowały się w nim przez te wszystkie wieki. A gdy tylko zamilkł popłynęła z jego oka łza, która w błękitnym świetle wyglądała jak kropla srebra.
Eizo podniósł się gwałtownie oblany cały zimnym potem, jego oddech był przyspieszony, a usta uchylone starając się łapczywie łapać powietrze. Otarł czoło z zimnych kropli, zaczesał włosy do tyłu i wstał z łoża. Było ciemno w pomieszczeniu jak i za oknem. Chmury przykrywały całe niebo uniemożliwiając by jakiekolwiek iskry blasku Księżyca musnęły ziemię. Podszedł do okna i spojrzał na nocny krajobraz starając się uspokoić. Mimo iż był to tylko sen…nie potrafił o tym tak łatwo zapomnieć. Mimo, że była to jego daleka przeszłość, którą skrupulatnie starał się wymazać ze swej pamięci jak i życia to i tak we śnie czuł to wszystko na nowo.
Powtarzał sobie w głowie, że to tylko był sen, który bóg nocy mu wymalował na połaci nocnego spokoju, koszmar, który nie ma nic wspólnego z teraźniejszością, z nim teraz. I nawet jeśli wymazał nawet teraz te wszystkie wspomnienia i emocje, to mimo to nadal czuł w dłoni chłód berła jak i jego ostre rysy odkształcające się w wewnętrznej części dłoni, gdy mocno zaciskał ją na nim. Łudził się, że tak łatwo dane mu będzie zapomnieć o tych grzechach, których za wszelka cenę chciał się wyzbyć. Nie chciał by ktoś pamiętał, że to on był niegdyś potęgą, która o dziwo tak łatwo upadła. Mimo iż imię posiadał już inne mimo iż wielu za tamtych czasów już nie żyje, mimo iż nikt go nie rozpoznawał i tylko nielicznych znało jego sekret on nie mógł zmyć z siebie tych okrutnych czynów, które ciążyły mu, lecz nie ze względu na to, że oblane były krwią wielu, lecz dla tego, że hańbiły go. Nie było mu żal ani przez chwilę tych wszystkich w których krwi zamoczone były jego ręce, wstyd mu było, że nie mógł jej zmyć. Wstyd mu było, że to wszystko tak się potoczyło, bał się, że może to kiedyś się powtórzyć. Że znowu wszyscy obrócą się przeciw niemu, że zostanie zdradzony, że będzie sam, że jego potęga znów zostanie zepchnięta do czeluści.
Eizo oparł czoło o zimną szybę, przymknął oczy, a gdy to uczynił ujrzał za oknem kłębiące się jęzory ognia zżerające wszystko co natrafią. Jednak gdy szybko uniósł powieki za szybą widział spokojny krajobraz otulony czernią dzisiejszej nocy.
**
            Ruta biegła wymijając czarne, białe i szare skorupy wypełnione innymi duszami mimo iż miała krótkie nogi pędziła szybko za jedną postacią, która skutecznie co rusz znikała za tłumami. Mimo iż nie miał świadomości, że jest śledzony dziewczynie z trudem było go dogonić. Jednak po przebyciu długiej drogi mężczyzna raptownie się zatrzymał zaś Rucie ledwie udało się wyhamować i schować za jednym z budynków. Nie pamiętała nawet dokładnie dlaczego zaczęła go śledzić, po prostu coś poczuła, coś ją do tego popchnęło. Mężczyzna niezbyt szczególny, nie był zanadto wysoki, ani muskularny, jego dusza też była bez wyrazu, szara tak samo jak ciało w którym się znajdowała. Był nijaki, nawet mniej niż przeciętny. I może to właśnie to było tak naprawdę czymś niezwykłym.
W zaułku między potężnymi dwoma wieżowcami  do męskiej istoty dołączyła jeszcze jedna trzymająca w ręku za kark inną drobniejszą, unieruchomioną postać. Rzucił nią mocno o ziemię po czym kopnął z impetem w jej brzuch. Nieznany osobnik różnił się pod paroma względami od swego towarzysza za którym przywędrowała tu Ruta. Był dość niski nie mierzył nie więcej niż 1,80 metrów zaś był przesadnie umięśniony, a jego dusza jarzyła się intensywną czerwienią. Stał tak nad swą ofiarą i przez chwilę przyglądał jej się bacznie, wyglądał jakby nad czymś intensywnie myślał, coś rozważał.
-Możemy już?- przerwał mu swym zwyczajnym, prostym głosem jak jego dusza mężczyzna stając obok swego kompana i spoglądając na niego z góry. Mimo iż nie wyglądał specjalnie mierzył sobie ponad 2,10 metrów co w świecie Inverii było normą, przeciętny mężczyzna miał wzrostu od 1,95 do nawet 2,30 metrów, jednakże są rasy, które mierzą mniej niż 1,50metrów a i takie co mierzą ponad 2,50 metrów.
-Tak.- spojrzał na niego czerwonymi, podirytowanymi oczyma. Nie przepadał za swoim kompanem i było to widać na jego niezbyt urodziwej, a wręcz paskudnej, szarej twarzy porytej licznymi bliznami.
-To się pospieszmy.- markotną szary mężczyzna nie zwracając uwagi na niechęć jego towarzysza do jego osoby. Z ust istoty leżącej na ziemi wydobyły się ciche jęki, w których czuć było błaganie o pomoc, lecz były zbyt ciche by ktokolwiek usłyszał je dalej niż dwójka stojąca nad nią. Jeden z nich wyższy schylił się i chwycił ją za podbródek wyciągając jej szyję do kresów jej możliwości. – Nie cierpię tej roboty…- mówił jakby do siebie jakby do swej ofiary znużonym, monotonnym głosem o darze usypiania.  – Zróbmy to jak najszybciej.
-Nie poganiaj mnie. Jak tak ci się spieszy to zaczynaj.- warknął podminowany już od jakiegoś czasu czerwonooki. Wolał swoją robotę wykonać dokładnie, jednakże nie chciał zbyt długo przebywać ze swym wyższym kolegą. Szarooki zerknął na niego znużonym spojrzeniem, a następnie wyprostował się gwałtownie podnosząc tym niezbyt pokaźną istotkę do góry. Jego długie palce wbiły się w jej białą skorupę kryjącą, a zarazem chroniącą za sobą słabą, bladą, niemrawą duszyczkę, która przez zrobione otwory popłynęła po jego palcach. Nie zdążył z ust ofiary wydobyć się jakikolwiek dźwięk wskazujący na jej cierpienie, a już osuwała się po ścianie na którą została z ogromną siłą rzucona.
W zaułku rozbrzmiały cisze szepty, których echo unosiło się ku górze odbijając od boków wieżowców. Słowa były nieznane Rucie mimo iż słyszała w swym krótkim życiu wiele mów. Jednak tej nie mogła z żadną inną skojarzyć. Była tajemnicza i czuć było z tych cicho wymawianych zlepków liter grozę. Aksamitne słowa przepełnione goryczą wypływały jak woda ze źródełka z ust nieznanych dziewczynie istot, które od paru minut szeptały nad ich dobrną ofiarą. Złotowłosa przybliżyła się nieznacznie kryjąc się nadal w cieniu budynku i mimo iż słowa wydawały jej się niebezpieczne, zmuszające je by uciekała ile tylko sił ma w nogach to nic nadzwyczajnego się nie działo, tak jakby były to tylko puste, nic nie znaczące zdania.  Zmuszając swoje kończyny, które za wszelką cenę chciały jej odmówić podeszła jeszcze bliżej. Jaskrawo czerwone światło rozbłysło na ułamek sekundy zmuszając tych, którzy byli w jego zasięgu do nagłego zmrużenia oczu. A gdy tylko Ruta uchyliła powieki jej prawe oko jarzyło się intensywną jasnozieloną barwą. Była nie lada zszokowana gdy ujrzała co tak naprawdę kryje się pod sztuczną warstwą ciał istot. Ich dusze były intensywne, biła od nich moc, którą w sobie nosiły. A nad ciałem ofiary widniała niewielka biała, blada kula, której jądro było przesycone magią, potężną duszą kryjącą się jedynie pod słabą maską jaką widział każdy w Atkilii. Jednak ta dusza nie był taka jak jej oprawcy, była od nich potężniejsza, emanowała od niej skryta w samym jej środku moc, moc bestii, która tylko czyhała by wyłonić się. Jednak nie zdążyła tego uczynić, mężczyźni dopowiedzieli jeszcze parę słów w nieznanym języku, a dusza raptownie eksplodowała nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Ruta stała wmurowana.  Nie potrafiąc otrząsnąć się z tego co widziała. Dusza, źródło życia ułamku sekundy rozerwało się na miliardy kawałeczków, a one zaś na jeszcze kolejne, które prysnęły jak bańka mydlana nieodwracalnie.
-Głodny byłem… ale cóż…- bąknął wysoki, szczupły, szary mężczyzna patrząc z lekkim smakiem w oku na bezwiednie leżącą pustą, białą skórę.
-Ostatnim razem zbyt wielki chlew narobiłeś. A ja nie mam zamiaru wpaść przez twój wiecznie pusty żołądek.- gestykulował rękoma niższy z nich starając się nie przyłożyć swemu kompanowi, który potrafił jedynie go irytować.
-Ciii…- uciszył go gestem dłoni przysłuchując się bacznie jak i węsząc nosem. Mimo iż w Atkilii nie istniało powietrze czy też jakiekolwiek zapachy, ten jednakże czuł… czuł coś i to bardzo dobrze niedaleko ich. Nie wydawało mu się, był znakomitym tropicielem i z paru kilometrów był w stanie wyczuć woń swego jedzenia. Duszy. Był buherem istotą, której zmysły jak i instynkty najlepiej sprawowały się w światach wypełnionych duszami, w światach dusz, takich jak na przykład Atkilia.
Czerwonooki zamilkł i rozejrzał się po wąskim zaułku jednakże prócz ścian budynków nic nie ujrzał, jednak wiedział, był pewien, że ktoś musi tutaj być i bacznie im się przygląda, nigdy nie zwątpił w zmysły swego towarzysza.
-I po co za mną szłaś? –spytał ponurym głosem stojąc parę centymetrów przed złotowłosą. Jego szare oczy miały tak samo ponury wyraz jak cała jego osoba. Jednakże zabłysło w nich coś, coś na wzór minimalnego zainteresowania. Dziewczyna odchyliła się do tyłu zaskoczona nagłym pojawieniem się istoty. –I co teraz?
-Zrobimy to samo co z tamtą.- warknął niższy stojąc wciąć przy białych zwłokach.
-Kolejna porcja jedzenia pójdzie na zmarnowanie?- jego wyraz twarzy nie zmienił się był wręcz taki sam od kiedy Ruta zaczęła za nim wędrować, jednak jego głos zdradzał nieznacznie jego emocje.
-Już o tym rozmawialiśmy.
-Wiem, wiem, ale ona tak ładnie pachnie…cytrusowo… - wciągnął nosem zapach jaki otaczał dziewczynę zamykając przy tym oczy, a gdy tylko je otworzył oblizał usta szarym językiem.
-To będzie kwaśna, daj spokój.- usiłował go zniechęcić, odepchnąć od niego myśl, która wciąż krążyła mu po głowie. By coś zjeść.
-Nie lubię słodkich.- odparł leniwym, przeciągłym głosem i nim ktokolwiek zdążył zareagować zatopił swe kliska w barku dziewczyny rozszarpując jej czarną jak smoła skórę.- Jaka piękna barwa.- wyszeptał wpatrując się w szmaragdową jasną zieleń rozpływającą się po czerni.
Ruta spojrzała sparaliżowana nagłym atakiem, nie była w stanie poczuć nawet bólu. Jej oczy mierzyły nachyloną nad jej ramieniem głową mężczyzny, na jego brodę i wargi ubrudzone jej płynną duszą.
-Idioto!- krzyknął na niego jego kompan i zaczął niezbyt szybkim krokiem zmierzać w ich stronę, jednak zatrzymał się gwałtownie, gdy ujrzał przebijające się przez ciało szarego zielone ostrze.
-Nie lubię przerywać posiłku.- burknął łapiąc za ostrze zanurzone w jego ciele i bez najmniejszego wysiłku wyciągnął je z siebie po czym nie puszczając go zacisnął na nim mocno dłoń raniąc się przy tym i rzucił dziewczyną o ścianę. –Wole się nim delektować.- buher podszedł do niej ukucnął przy niej i spojrzał na niewinną twarzyczkę, a następnie skierował swe spojrzenie na otwartą ranę przy jej szyi. –Masz bardzo interesującą barwę.- włożył swój podłużny palec w ranę zanurzając go do końca w zielonej, gęstej cieczy. A gdy go wyciągnął oblizał powoli co do ostatniej kropli.
-Przestań się z nią certolić. – szarooki skierował swoją twarz w stronę mówiącego leniwie i obojętnie przypatrując się jego szaremu cielskowi.
-Daj mi…- przerwał nagle czując na swojej szyi mocny uściski. Ruta podniosła się i trzymając mężczyznę za szyję pobiegła z nim na równoległą ścianę napierając na nią jego ciałem.
-Nie wkurzaj mnie.- jej oczy przepełnione były furią, nienawidziła gdy ktokolwiek tykał jej duszę.- Może teraz ja pobawię się z twoimi wnętrznościami.- warknęła wpatrując się w ciąż nijakie szare spojrzenie po czym wbiła ponownie ostrze w jego brzuch poszerzając przy tym pokaźnych rozmiarów ranę.
-Jakby dobrze było gdyby tak dało się go zabić.- mruknął czerwonooki podchodząc bliżej z niechęcią wypisaną na jego twarzy. Ruta schowała zielone ostrze wykonane z jej duszy i wepchnęła brutalnie dłoń w sam środek szarej skorupy.
-Ech… nie jest to zbyt przyjemne…- burknął mężczyzna czując jak obca rękę dotyka jego duszę, bawi się nią jak tylko chce muskając te sfery, których nie powinna.
-Naprawdę? A szkoda.- dziewczyna przebiła ręką jego ciało, puściła szyję i zamachnęła się rzucając chłopakiem w jego kompana. Jednakże szarooki bez większego wysiłku stanął na nogach hamując nimi.
-Nie podoba mi się to.- rzekł z tą samą mimiką twarzy, a z jego pleców wyrosło sześć, srebrzystych biczów wijącymi się w powietrzu jak węże szykujące się do ataku.
-A więc tak to chcesz zakończyć?- spytała ironicznie dziewczyna z zadziornym uśmieszkiem na twarzy prostując do tyłu lewą rękę z której zielona masa przerodziła się w szablę.
-Ja się w to nie będę mieszał. – odparł niższy i zszedł na bok, nie miał zamiaru wdrążać się w bójki i problemy, które powodował jego przydzielony mu kolega.
-Miałem zamiar szybko łyknąć twoją duszę, ale skoro tak nie chcesz to zrobię to inaczej.- jego głos wił się powoli do uszu Ruty przeciągając jeszcze bardziej wypowiedziane przez niego słowa, a gdy ostatnie słowo opuściło jego usta jeden z biczów z niebywałą prędkością uderzył w miejsce, gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy stała Ruta. Ledwie udało jej się uniknąć niebywałego ataku, jednak musiała bardziej się skoncentrować. Widziała jego duszę od wewnątrz i wiedziała, że nie jest zwykłym buherem.  Kłębiło się w nim wiele energii, którą w każdej chwili mógł całą skumulować w jednym ataku niszcząc nie tylko ją, ale i pobliskie zabudowy.
-Nie myśl, że tak łatwo pójdzie ci ze mną.- tym razem to ona zamierzała zrobić pierwszy ruch, nie chciała bezczynnie czekać jak ten ponowni swój nietuzinkowy ruch. Rozpędziła się i w mgnieniu oka ominęła go przecinając jego szyję. Głowa bezwiednie zsunęła się i upadła na ziemię. Ruta zatrzymała się strzepnęła z szmaragdowego ostrza szarą substancję i obróciła się. To nie był jeszcze koniec, a dopiero początek. Szare macki z prędkością światła raz za razem atakowały ją, a ona z trudem unikała ich odchylając się i odskakując na boki jak pchła.
-Dość zwinna jesteś. –rzekła głowa leżąc nieopodal białych zwłok. Jego ciało podeszło do głowy po czym uniosło ją i zamieściło na swym miejscu. Ten zaś obrócił nią parę razy, a następnie spojrzał na dziewczynę.- Wiesz kim jestem? –spytał ponuro jakby od niechcenia.
-Wiem i chce wiedzieć dla kogoś to robicie.- odpowiedziała hardo Ruta zatrzymując szablom jeden z biczów.
-Dla kogo pracujemy? Hę…. Skąd takie przypuszczenia?- jego kąciki ust wciąż ułożone w smutny grymas uniosły się do góry układając w złowieszczy uśmieszek.
-Twój odór był w Kaserienie w Xante chyba nie muszę wspominać w jakim pokoju. – na twarzy mężczyzny ukazał się cień zdziwienia, który po chwili przeistoczył się w zaintrygowanie. Ponownie im Ruta zdążyła spostrzec pochwycił ją za szyję, lecz nie uniósł czy też nie zacisnął na niej mocno swej dłoni. Trzymał ją delikatnie, jakby z czułością przesuwając palcami po jej podbródku i wargach wpatrując się w nią innymi niż do tą oczyma, pełnymi zainteresowania, błyskiem szarlataństwa i bestialstwa jakie tak właściwie kryła jego dusza.
-Widzę tak to, że pożarcie ciebie na chwilę obecną jest dość…niewygodne…
-Teraz to na pewno musimy ją zabić.- warknął swym ochrypłym, szorstkim głosem czerwonooki, który od tej pory jedynie obserwował pozwalając wyżyć się buherowi.
-Nie dostałem wyraźnego polecenia by to uczynić.- odpowiedział z nutką rozbawienie szarooki. Lubił droczyć się z nim jak i lubił robić wszystko inaczej niż jak reszta od niego oczekiwała.
Niższy z nich syknął pod nosem z niezadowolenia. Musieli się jej pozbyć była ewidentnym świadkiem czynów jakich dokonali teraz jak i wiedziała o innych morderstwach, których dokonali lub byli współwinni.
-Zrób to albo ja to zrobię.
-Nie dasz rady.- jego głos ponownie stał się leniwy, przeciągły i monotonny, jednak droczył się ze swym towarzyszem.- Czas nam się już kończy, idziemy.- dodał nagle zmieniając temat o 180 stopni.
-No chyba sobie kpisz, musimy się jej pozbyć.
-Nie ma na to czasu. Poza tym dostaliśmy dokładnie instrukcje by nikogo innego nie zabijać.
-A co chciałeś przed chwilą zrobić?!
-Skonsumować w kulturalny sposób posiłek?
-Ty…- wysyczał przez zaciśnięte zęby czerwonooki i nie zważając na drugiego mężczyznę podszedł energicznie do nich, a w jego dłoni kumulujące się czerwone smugi uformowały się w katanę. Młodzieniec puścił Rutę zaś ta wyciągnęła przed siebie w stronę atakującego rękę, zacisnęła pięść po czym powoli zaczęła zginać nadgarstek. Czerwona potężna kula wydostała się z szarej uformowanej w konkretne ciało skorupy wisząc nad nią jak świetlik oświetlając je.
-Czy chcesz zobaczyć śmierć?- spytała dziewczyna mężczyzny, którego ciało stało bezwiednie puste, jego oczy przybrały kolor jego skorupy, a usta rozchyliły się, zaś broń zniknęła tak szybko jak się ukazała.
-Myślałem, że tacy jak ty już nie istnieją, ale najwidoczniej wszyscy się mylili.- szepnął jej do ucha monotonnym głosem rozlewając w jej ciele swe przeciągłe słowa.- Do zobaczenia.- dodał pokrótce, dziewczyna spojrzała na jego znikające ciało pozostawiające bez osłony duszę, która po chwili tak jak i jej osłona rozpłynęła się w powietrzu. Jej palce zaciśnięte w pięść poluźniły się umożliwiając szkarłatnej duszy powrotu do ciała.
-Ruta!- za zakrętu wyłoniła się sylwetka Fausta.
-Co tu robisz?- spytała lekko skołowana.
-A ty? Szukałem cię!- odpowiedział pretensjonalnie, Ruta skierowała swój wzrok na miejsce znajdował się mężczyzna o czerwonej duszy, lecz i jego już nie było.

-Nic, jak widzisz. Zajmij się tym ciałem.- odpowiedziała ponuro i zgryźliwie dziewczyna wskazując palcem na białe wiotkie ciało leżące nieopodal niej. 
szablon wykona� Eyes Only dla wioski szablon�w przy pomocy shooters, Kieran O'Connor