Notka ode mnie nie będzie długa, gdyż nie mam nawet nic do napisania. Pierwszy tom mojego opowiadania właśnie kończę pisać i zaczęłam pracę nad korektą, niektóre rozdziały drastycznie się zmienią inne zaś nie specjalnie. Myślę nad zawieszeniem publikowania kolejnych rozdziałów.
Pozdrawiam :) i zapraszam do czytania.
Rozdział 11
Czarny dym spowijał komnaty, za
oknem panowała ciemność przez którą usilnie przebijały się pomarańczowe jęzory
ognia. Niebo było zachmurzone, nie
widniała na nim chociażby najmniejsza, najbledsza gwiazda mająca dać nadzieję.
Nie było już szansy na nic, decyzje były już podjęte, były nieodwracalne ,a ich
skutki nie do uniknięcia.
Młody
mężczyzna o porcelanowej cerze i jasnych blond włosach krążył po ogromnej,
okrągłej Sali tronowej wyłożonej od posadzi po samą kopułę marmurem i
diamentem, zaś w oknach widniały niebieskie i czerwone witraże przedstawiające herb
ogromne ptaszysko o długim, smukłym ogonie płonącym błękitnym płomieniem
trzymającym w dziobie zawieszonym na złotym łańcuchu czaszkę. Zaś pod ścianami
stały potężne, złote kolumny ozdobionym u dołu jak i na szczycie ornamentami
akantowymi.
Długa,
granatowa peleryna ciągnęła się ospale po marmurowej posadzce jakby nie chciała
dążyć za swym panem, który z paniką coraz bardziej malującą się na jego delikatnej
męskiej twarzy wędrował po okrytej ciemnością Sali. Dźwięk jego kroków
wydobywający się spod metalowych podeszew odbijał się między kolumnami wydając
głuche echo, które za każdym razem docierało do jego uszu z coraz to większą
mocą.
Był
przegranym mimo iż był niepokonanym, mógł być władcą całego świata i nie tylko,
a teraz stał nad przepaścią do której z każdej ze stron był strącany.
Jego
peleryna ciążyła mu na ramionach, zaś złota korona chyliła się ku dołowi. Jego
blade, smukłe palce zaciskały się mocno wokół złotego berła chcąc je mieć w
dłoni jak najdłużej. Jednak czas wypuszczenia go z dłoni zbliżał się z każdą
sekundą. Jednakże jego duma, chwała nie pozwoliły by mu na poddanie się im,
ludowi, który po tylu wiekach zdradził go, obrócił się przeciw niemu. Chciał
odejść tak by zachować resztki godności by nie okryć się hańbą. Obrócił się
ostatni raz spojrzał na swój diamentowy tron na podeście, po czym skierował swe
pewne kroki w stronę drzwi. Pstryknął palcami dłoni, a tron stanął w błękitnych
płomieniach, a z każdym kolejnym krokiem ognia przybywało pożerając salę. W
połowie drogi również i długą pelerynę dorwały jęzory ognia chaosu, lecz
mężczyzna nie zwracał na to uwagi, szedł powoli z uniesionym ku górze podbródkiem
chcąc przez ostatnie sekundy pałać się w resztach swej minionej potęgi i
chwały. Nie minęło dużo czasu, a sala tronowała wypełniona była błękitem, który
parzył, a zarazem mroził. Mężczyzna został uwięziony, dookoła niego żarzyła się
jego własna magia, która była w stanie go zabić, lecz on nie zamierzał umierać,
bynajmniej jeszcze nie teraz. Szedł dalej a tam gdzie stawił swą stopę odzianą
w czarną skórę ogień ustępował rozchodząc się na boki. Przemierzał ostatnie
metry swej oazy jak bogowie z peleryną z niebieskiego ognia. Gdy tylko stanął w
progu korona przesunęła się jeszcze bardziej zsuwając się z jasnych włosów
wprost do gęby płomieni, które pożarły ją brutalnie. Następnie odpiął resztki
ciążącego mu na plecach materiału i poszedł dalej ciemnym długim korytarzem
trzymając w dłoni złote berło. Mimo iż na jego twarzy malowała się duma w jego
odkrytym błękitnym oku było widać jedynie strach. Dawno nie czuł czegoś
takiego, nie wiedział co ma z tym zrobić rosła w nim panika. Mimo, że był jedną
z potęg tego świata czuł się teraz bezradny, pusty. Nagle zatrzymał się
spojrzał za okno gdzie widniały wiekowe drzewa połykane przez pomarańczowo,
czerwone płomienie.
Został
sam, został zdradzony nawet przez najbliższych, jego panowanie właśnie sięgnęło
kresu. Był złym władcą, chciwym, egoistycznym, bez żadnych skrupułów, dążącym
do swego upragnionego celu, a teraz to wszystko obróciło się przeciw niemu.
Nawet jego najskrytsze marzenia zdradziły go, nie miał niczego. Berło nagle
uderzyło o posadzkę a od niego rozbłysły nowe niebieskie płomienie, które
rozprzestrzeniły się. Jęzory błękitu nasunęły się na jego ciało liżąc i
muskając wpierw jego nogi, a następnie zewsząd dotykając go. Nie chciał tego,
lecz musiał to uczynić, skoro był pusty to wypełnią go płomienie zżerając
powoli od środka jak i od zewnątrz.
Mężczyzna
stał spokojnie, lecz w pewnej chwili odchylił głowę do tyłu i wydarł się
najgłośniej jak tylko potrafił. Krzyk ten przepełniony był bólem, cierpienie,
wszystkimi negatywnymi emocjami jakie kumulowały się w nim przez te wszystkie
wieki. A gdy tylko zamilkł popłynęła z jego oka łza, która w błękitnym świetle
wyglądała jak kropla srebra.
Eizo
podniósł się gwałtownie oblany cały zimnym potem, jego oddech był
przyspieszony, a usta uchylone starając się łapczywie łapać powietrze. Otarł
czoło z zimnych kropli, zaczesał włosy do tyłu i wstał z łoża. Było ciemno w
pomieszczeniu jak i za oknem. Chmury przykrywały całe niebo uniemożliwiając by
jakiekolwiek iskry blasku Księżyca musnęły ziemię. Podszedł do okna i spojrzał
na nocny krajobraz starając się uspokoić. Mimo iż był to tylko sen…nie potrafił
o tym tak łatwo zapomnieć. Mimo, że była to jego daleka przeszłość, którą
skrupulatnie starał się wymazać ze swej pamięci jak i życia to i tak we śnie
czuł to wszystko na nowo.
Powtarzał
sobie w głowie, że to tylko był sen, który bóg nocy mu wymalował na połaci
nocnego spokoju, koszmar, który nie ma nic wspólnego z teraźniejszością, z nim
teraz. I nawet jeśli wymazał nawet teraz te wszystkie wspomnienia i emocje, to
mimo to nadal czuł w dłoni chłód berła jak i jego ostre rysy odkształcające się
w wewnętrznej części dłoni, gdy mocno zaciskał ją na nim. Łudził się, że tak
łatwo dane mu będzie zapomnieć o tych grzechach, których za wszelka cenę chciał
się wyzbyć. Nie chciał by ktoś pamiętał, że to on był niegdyś potęgą, która o
dziwo tak łatwo upadła. Mimo iż imię posiadał już inne mimo iż wielu za tamtych
czasów już nie żyje, mimo iż nikt go nie rozpoznawał i tylko nielicznych znało
jego sekret on nie mógł zmyć z siebie tych okrutnych czynów, które ciążyły mu,
lecz nie ze względu na to, że oblane były krwią wielu, lecz dla tego, że
hańbiły go. Nie było mu żal ani przez chwilę tych wszystkich w których krwi
zamoczone były jego ręce, wstyd mu było, że nie mógł jej zmyć. Wstyd mu było,
że to wszystko tak się potoczyło, bał się, że może to kiedyś się powtórzyć. Że
znowu wszyscy obrócą się przeciw niemu, że zostanie zdradzony, że będzie sam,
że jego potęga znów zostanie zepchnięta do czeluści.
Eizo
oparł czoło o zimną szybę, przymknął oczy, a gdy to uczynił ujrzał za oknem
kłębiące się jęzory ognia zżerające wszystko co natrafią. Jednak gdy szybko
uniósł powieki za szybą widział spokojny krajobraz otulony czernią dzisiejszej
nocy.
**
Ruta biegła wymijając czarne, białe
i szare skorupy wypełnione innymi duszami mimo iż miała krótkie nogi pędziła
szybko za jedną postacią, która skutecznie co rusz znikała za tłumami. Mimo iż
nie miał świadomości, że jest śledzony dziewczynie z trudem było go dogonić.
Jednak po przebyciu długiej drogi mężczyzna raptownie się zatrzymał zaś Rucie
ledwie udało się wyhamować i schować za jednym z budynków. Nie pamiętała nawet
dokładnie dlaczego zaczęła go śledzić, po prostu coś poczuła, coś ją do tego
popchnęło. Mężczyzna niezbyt szczególny, nie był zanadto wysoki, ani
muskularny, jego dusza też była bez wyrazu, szara tak samo jak ciało w którym
się znajdowała. Był nijaki, nawet mniej niż przeciętny. I może to właśnie to
było tak naprawdę czymś niezwykłym.
W
zaułku między potężnymi dwoma wieżowcami
do męskiej istoty dołączyła jeszcze jedna trzymająca w ręku za kark inną
drobniejszą, unieruchomioną postać. Rzucił nią mocno o ziemię po czym kopnął z
impetem w jej brzuch. Nieznany osobnik różnił się pod paroma względami od swego
towarzysza za którym przywędrowała tu Ruta. Był dość niski nie mierzył nie
więcej niż 1,80 metrów zaś był przesadnie umięśniony, a jego dusza jarzyła się
intensywną czerwienią. Stał tak nad swą ofiarą i przez chwilę przyglądał jej
się bacznie, wyglądał jakby nad czymś intensywnie myślał, coś rozważał.
-Możemy
już?- przerwał mu swym zwyczajnym, prostym głosem jak jego dusza mężczyzna
stając obok swego kompana i spoglądając na niego z góry. Mimo iż nie wyglądał
specjalnie mierzył sobie ponad 2,10 metrów co w świecie Inverii było normą,
przeciętny mężczyzna miał wzrostu od 1,95 do nawet 2,30 metrów , jednakże
są rasy, które mierzą mniej niż 1,50metrów a i takie co mierzą ponad 2,50 metrów .
-Tak.-
spojrzał na niego czerwonymi, podirytowanymi oczyma. Nie przepadał za swoim
kompanem i było to widać na jego niezbyt urodziwej, a wręcz paskudnej, szarej
twarzy porytej licznymi bliznami.
-To
się pospieszmy.- markotną szary mężczyzna nie zwracając uwagi na niechęć jego
towarzysza do jego osoby. Z ust istoty leżącej na ziemi wydobyły się ciche
jęki, w których czuć było błaganie o pomoc, lecz były zbyt ciche by ktokolwiek
usłyszał je dalej niż dwójka stojąca nad nią. Jeden z nich wyższy schylił się i
chwycił ją za podbródek wyciągając jej szyję do kresów jej możliwości. – Nie
cierpię tej roboty…- mówił jakby do siebie jakby do swej ofiary znużonym,
monotonnym głosem o darze usypiania. –
Zróbmy to jak najszybciej.
-Nie
poganiaj mnie. Jak tak ci się spieszy to zaczynaj.- warknął podminowany już od
jakiegoś czasu czerwonooki. Wolał swoją robotę wykonać dokładnie, jednakże nie
chciał zbyt długo przebywać ze swym wyższym kolegą. Szarooki zerknął na niego
znużonym spojrzeniem, a następnie wyprostował się gwałtownie podnosząc tym
niezbyt pokaźną istotkę do góry. Jego długie palce wbiły się w jej białą
skorupę kryjącą, a zarazem chroniącą za sobą słabą, bladą, niemrawą duszyczkę,
która przez zrobione otwory popłynęła po jego palcach. Nie zdążył z ust ofiary
wydobyć się jakikolwiek dźwięk wskazujący na jej cierpienie, a już osuwała się
po ścianie na którą została z ogromną siłą rzucona.
W
zaułku rozbrzmiały cisze szepty, których echo unosiło się ku górze odbijając od
boków wieżowców. Słowa były nieznane Rucie mimo iż słyszała w swym krótkim
życiu wiele mów. Jednak tej nie mogła z żadną inną skojarzyć. Była tajemnicza i
czuć było z tych cicho wymawianych zlepków liter grozę. Aksamitne słowa przepełnione
goryczą wypływały jak woda ze źródełka z ust nieznanych dziewczynie istot,
które od paru minut szeptały nad ich dobrną ofiarą. Złotowłosa przybliżyła się
nieznacznie kryjąc się nadal w cieniu budynku i mimo iż słowa wydawały jej się
niebezpieczne, zmuszające je by uciekała ile tylko sił ma w nogach to nic
nadzwyczajnego się nie działo, tak jakby były to tylko puste, nic nie znaczące
zdania. Zmuszając swoje kończyny, które
za wszelką cenę chciały jej odmówić podeszła jeszcze bliżej. Jaskrawo czerwone
światło rozbłysło na ułamek sekundy zmuszając tych, którzy byli w jego zasięgu
do nagłego zmrużenia oczu. A gdy tylko Ruta uchyliła powieki jej prawe oko
jarzyło się intensywną jasnozieloną barwą. Była nie lada zszokowana gdy ujrzała
co tak naprawdę kryje się pod sztuczną warstwą ciał istot. Ich dusze były
intensywne, biła od nich moc, którą w sobie nosiły. A nad ciałem ofiary
widniała niewielka biała, blada kula, której jądro było przesycone magią,
potężną duszą kryjącą się jedynie pod słabą maską jaką widział każdy w Atkilii.
Jednak ta dusza nie był taka jak jej oprawcy, była od nich potężniejsza,
emanowała od niej skryta w samym jej środku moc, moc bestii, która tylko
czyhała by wyłonić się. Jednak nie zdążyła tego uczynić, mężczyźni dopowiedzieli
jeszcze parę słów w nieznanym języku, a dusza raptownie eksplodowała nie
pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Ruta
stała wmurowana. Nie potrafiąc otrząsnąć
się z tego co widziała. Dusza, źródło życia ułamku sekundy rozerwało się na
miliardy kawałeczków, a one zaś na jeszcze kolejne, które prysnęły jak bańka
mydlana nieodwracalnie.
-Głodny
byłem… ale cóż…- bąknął wysoki, szczupły, szary mężczyzna patrząc z lekkim
smakiem w oku na bezwiednie leżącą pustą, białą skórę.
-Ostatnim
razem zbyt wielki chlew narobiłeś. A ja nie mam zamiaru wpaść przez twój
wiecznie pusty żołądek.- gestykulował rękoma niższy z nich starając się nie
przyłożyć swemu kompanowi, który potrafił jedynie go irytować.
-Ciii…-
uciszył go gestem dłoni przysłuchując się bacznie jak i węsząc nosem. Mimo iż w
Atkilii nie istniało powietrze czy też jakiekolwiek zapachy, ten jednakże czuł…
czuł coś i to bardzo dobrze niedaleko ich. Nie wydawało mu się, był znakomitym
tropicielem i z paru kilometrów był w stanie wyczuć woń swego jedzenia. Duszy.
Był buherem istotą, której zmysły jak i instynkty najlepiej sprawowały się w
światach wypełnionych duszami, w światach dusz, takich jak na przykład Atkilia.
Czerwonooki
zamilkł i rozejrzał się po wąskim zaułku jednakże prócz ścian budynków nic nie
ujrzał, jednak wiedział, był pewien, że ktoś musi tutaj być i bacznie im się
przygląda, nigdy nie zwątpił w zmysły swego towarzysza.
-I
po co za mną szłaś? –spytał ponurym głosem stojąc parę centymetrów przed
złotowłosą. Jego szare oczy miały tak samo ponury wyraz jak cała jego osoba.
Jednakże zabłysło w nich coś, coś na wzór minimalnego zainteresowania.
Dziewczyna odchyliła się do tyłu zaskoczona nagłym pojawieniem się istoty. –I
co teraz?
-Zrobimy
to samo co z tamtą.- warknął niższy stojąc wciąć przy białych zwłokach.
-Kolejna
porcja jedzenia pójdzie na zmarnowanie?- jego wyraz twarzy nie zmienił się był
wręcz taki sam od kiedy Ruta zaczęła za nim wędrować, jednak jego głos zdradzał
nieznacznie jego emocje.
-Już
o tym rozmawialiśmy.
-Wiem,
wiem, ale ona tak ładnie pachnie…cytrusowo… - wciągnął nosem zapach jaki
otaczał dziewczynę zamykając przy tym oczy, a gdy tylko je otworzył oblizał
usta szarym językiem.
-To
będzie kwaśna, daj spokój.- usiłował go zniechęcić, odepchnąć od niego myśl,
która wciąż krążyła mu po głowie. By coś zjeść.
-Nie
lubię słodkich.- odparł leniwym, przeciągłym głosem i nim ktokolwiek zdążył
zareagować zatopił swe kliska w barku dziewczyny rozszarpując jej czarną jak
smoła skórę.- Jaka piękna barwa.- wyszeptał wpatrując się w szmaragdową jasną
zieleń rozpływającą się po czerni.
Ruta
spojrzała sparaliżowana nagłym atakiem, nie była w stanie poczuć nawet bólu.
Jej oczy mierzyły nachyloną nad jej ramieniem głową mężczyzny, na jego brodę i
wargi ubrudzone jej płynną duszą.
-Idioto!-
krzyknął na niego jego kompan i zaczął niezbyt szybkim krokiem zmierzać w ich
stronę, jednak zatrzymał się gwałtownie, gdy ujrzał przebijające się przez
ciało szarego zielone ostrze.
-Nie
lubię przerywać posiłku.- burknął łapiąc za ostrze zanurzone w jego ciele i bez
najmniejszego wysiłku wyciągnął je z siebie po czym nie puszczając go zacisnął
na nim mocno dłoń raniąc się przy tym i rzucił dziewczyną o ścianę. –Wole się
nim delektować.- buher podszedł do niej ukucnął przy niej i spojrzał na
niewinną twarzyczkę, a następnie skierował swe spojrzenie na otwartą ranę przy
jej szyi. –Masz bardzo interesującą barwę.- włożył swój podłużny palec w ranę zanurzając
go do końca w zielonej, gęstej cieczy. A gdy go wyciągnął oblizał powoli co do
ostatniej kropli.
-Przestań
się z nią certolić. – szarooki skierował swoją twarz w stronę mówiącego leniwie
i obojętnie przypatrując się jego szaremu cielskowi.
-Daj
mi…- przerwał nagle czując na swojej szyi mocny uściski. Ruta podniosła się i
trzymając mężczyznę za szyję pobiegła z nim na równoległą ścianę napierając na
nią jego ciałem.
-Nie
wkurzaj mnie.- jej oczy przepełnione były furią, nienawidziła gdy ktokolwiek
tykał jej duszę.- Może teraz ja pobawię się z twoimi wnętrznościami.- warknęła
wpatrując się w ciąż nijakie szare spojrzenie po czym wbiła ponownie ostrze w
jego brzuch poszerzając przy tym pokaźnych rozmiarów ranę.
-Jakby
dobrze było gdyby tak dało się go zabić.- mruknął czerwonooki podchodząc bliżej
z niechęcią wypisaną na jego twarzy. Ruta schowała zielone ostrze wykonane z
jej duszy i wepchnęła brutalnie dłoń w sam środek szarej skorupy.
-Ech…
nie jest to zbyt przyjemne…- burknął mężczyzna czując jak obca rękę dotyka jego
duszę, bawi się nią jak tylko chce muskając te sfery, których nie powinna.
-Naprawdę?
A szkoda.- dziewczyna przebiła ręką jego ciało, puściła szyję i zamachnęła się
rzucając chłopakiem w jego kompana. Jednakże szarooki bez większego wysiłku
stanął na nogach hamując nimi.
-Nie
podoba mi się to.- rzekł z tą samą mimiką twarzy, a z jego pleców wyrosło
sześć, srebrzystych biczów wijącymi się w powietrzu jak węże szykujące się do
ataku.
-A
więc tak to chcesz zakończyć?- spytała ironicznie dziewczyna z zadziornym
uśmieszkiem na twarzy prostując do tyłu lewą rękę z której zielona masa
przerodziła się w szablę.
-Ja
się w to nie będę mieszał. – odparł niższy i zszedł na bok, nie miał zamiaru
wdrążać się w bójki i problemy, które powodował jego przydzielony mu kolega.
-Miałem
zamiar szybko łyknąć twoją duszę, ale skoro tak nie chcesz to zrobię to
inaczej.- jego głos wił się powoli do uszu Ruty przeciągając jeszcze bardziej
wypowiedziane przez niego słowa, a gdy ostatnie słowo opuściło jego usta jeden
z biczów z niebywałą prędkością uderzył w miejsce, gdzie jeszcze przed ułamkiem
sekundy stała Ruta. Ledwie udało jej się uniknąć niebywałego ataku, jednak
musiała bardziej się skoncentrować. Widziała jego duszę od wewnątrz i
wiedziała, że nie jest zwykłym buherem.
Kłębiło się w nim wiele energii, którą w każdej chwili mógł całą skumulować
w jednym ataku niszcząc nie tylko ją, ale i pobliskie zabudowy.
-Nie
myśl, że tak łatwo pójdzie ci ze mną.- tym razem to ona zamierzała zrobić
pierwszy ruch, nie chciała bezczynnie czekać jak ten ponowni swój nietuzinkowy
ruch. Rozpędziła się i w mgnieniu oka ominęła go przecinając jego szyję. Głowa
bezwiednie zsunęła się i upadła na ziemię. Ruta zatrzymała się strzepnęła z
szmaragdowego ostrza szarą substancję i obróciła się. To nie był jeszcze
koniec, a dopiero początek. Szare macki z prędkością światła raz za razem
atakowały ją, a ona z trudem unikała ich odchylając się i odskakując na boki
jak pchła.
-Dość
zwinna jesteś. –rzekła głowa leżąc nieopodal białych zwłok. Jego ciało podeszło
do głowy po czym uniosło ją i zamieściło na swym miejscu. Ten zaś obrócił nią
parę razy, a następnie spojrzał na dziewczynę.- Wiesz kim jestem? –spytał
ponuro jakby od niechcenia.
-Wiem
i chce wiedzieć dla kogoś to robicie.- odpowiedziała hardo Ruta zatrzymując
szablom jeden z biczów.
-Dla
kogo pracujemy? Hę…. Skąd takie przypuszczenia?- jego kąciki ust wciąż ułożone
w smutny grymas uniosły się do góry układając w złowieszczy uśmieszek.
-Twój
odór był w Kaserienie w Xante chyba nie muszę wspominać w jakim pokoju. – na
twarzy mężczyzny ukazał się cień zdziwienia, który po chwili przeistoczył się w
zaintrygowanie. Ponownie im Ruta zdążyła spostrzec pochwycił ją za szyję, lecz
nie uniósł czy też nie zacisnął na niej mocno swej dłoni. Trzymał ją
delikatnie, jakby z czułością przesuwając palcami po jej podbródku i wargach
wpatrując się w nią innymi niż do tą oczyma, pełnymi zainteresowania, błyskiem
szarlataństwa i bestialstwa jakie tak właściwie kryła jego dusza.
-Widzę
tak to, że pożarcie ciebie na chwilę obecną jest dość…niewygodne…
-Teraz
to na pewno musimy ją zabić.- warknął swym ochrypłym, szorstkim głosem czerwonooki,
który od tej pory jedynie obserwował pozwalając wyżyć się buherowi.
-Nie
dostałem wyraźnego polecenia by to uczynić.- odpowiedział z nutką rozbawienie
szarooki. Lubił droczyć się z nim jak i lubił robić wszystko inaczej niż jak reszta
od niego oczekiwała.
Niższy
z nich syknął pod nosem z niezadowolenia. Musieli się jej pozbyć była
ewidentnym świadkiem czynów jakich dokonali teraz jak i wiedziała o innych
morderstwach, których dokonali lub byli współwinni.
-Zrób
to albo ja to zrobię.
-Nie
dasz rady.- jego głos ponownie stał się leniwy, przeciągły i monotonny, jednak
droczył się ze swym towarzyszem.- Czas nam się już kończy, idziemy.- dodał
nagle zmieniając temat o 180 stopni.
-No
chyba sobie kpisz, musimy się jej pozbyć.
-Nie
ma na to czasu. Poza tym dostaliśmy dokładnie instrukcje by nikogo innego nie
zabijać.
-A
co chciałeś przed chwilą zrobić?!
-Skonsumować
w kulturalny sposób posiłek?
-Ty…-
wysyczał przez zaciśnięte zęby czerwonooki i nie zważając na drugiego mężczyznę
podszedł energicznie do nich, a w jego dłoni kumulujące się czerwone smugi
uformowały się w katanę. Młodzieniec puścił Rutę zaś ta wyciągnęła przed siebie
w stronę atakującego rękę, zacisnęła pięść po czym powoli zaczęła zginać
nadgarstek. Czerwona potężna kula wydostała się z szarej uformowanej w
konkretne ciało skorupy wisząc nad nią jak świetlik oświetlając je.
-Czy
chcesz zobaczyć śmierć?- spytała dziewczyna mężczyzny, którego ciało stało
bezwiednie puste, jego oczy przybrały kolor jego skorupy, a usta rozchyliły
się, zaś broń zniknęła tak szybko jak się ukazała.
-Myślałem,
że tacy jak ty już nie istnieją, ale najwidoczniej wszyscy się mylili.- szepnął
jej do ucha monotonnym głosem rozlewając w jej ciele swe przeciągłe słowa.- Do
zobaczenia.- dodał pokrótce, dziewczyna spojrzała na jego znikające ciało
pozostawiające bez osłony duszę, która po chwili tak jak i jej osłona
rozpłynęła się w powietrzu. Jej palce zaciśnięte w pięść poluźniły się
umożliwiając szkarłatnej duszy powrotu do ciała.
-Ruta!-
za zakrętu wyłoniła się sylwetka Fausta.
-Co
tu robisz?- spytała lekko skołowana.
-A
ty? Szukałem cię!- odpowiedział pretensjonalnie, Ruta skierowała swój wzrok na
miejsce znajdował się mężczyzna o czerwonej duszy, lecz i jego już nie było.
-Nic,
jak widzisz. Zajmij się tym ciałem.- odpowiedziała ponuro i zgryźliwie
dziewczyna wskazując palcem na białe wiotkie ciało leżące nieopodal niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz