Zapraszam do czytania i komentowania :)
Rozdział 10
Ciemne chmury zaatakowały jasne,
błękitne niebo, przysłaniając świat czarną powłoką, oddzielając je od promieni
słonecznych, od reszty wszechświata. Wiatr wzbierał na sile targając koronami
drzew we wszystkie kierunki. Szum liści zagłuszał myśli nie jednego. Czarny
materiał powiał chcąc wraz z wiatrem uciec, lecz spięty wokół bladej szyj
został uwięziony w miejscu.
-Kiedy wrócisz?- spytał Asagi stojąc w drzwiach
swego domu chowając się przed niedogodną pogodą. Jasnowłosy spojrzał na niego
po czym obrócił się na pięcie i skierował w stronę czarnego powozu gdzie
czekała już na niego Liljanh również jak on odziana w czarny płaszcz z
kapturem. Mieli wyruszyć w podróż jak to ostatecznie zadecydowali przyjaciele.
Lord Eizo musiał zaczerpnąć informacji u swych dawno niewidzianych przyjaciół
by wspomóc Asagi’ego.
-Niebawem.- otworzył sobie drzwiczki i stanął na
pierwszym metalowym stopniu, obrócił głowę w stronę przyjaciela i dodał ciszej
tak, że ledwie co go usłyszał.- I zaopiekuj się Kieru jak i Rutą. – Asagi
przewrócił oczyma niezbyt leżało mu to zadanie, lecz musiał to wykonać. Po
chwili konie ruszyły znikając za potężną bramą.
Konie gnały jak głupie przed siebie przez drogi jak
i kręte ścieżki, pędziły ile tylko sił w kończynach miały.
Eizo przekartkowywał książkę czytając dogłębnie
każde słowo. Dzień zamienił się w późny wieczór, na ulicach pewnego z miast
zaświeciły się już latarnie oświetlając jedynie niewielki obszar dookoła
siebie. Gdy powóz zatrzymał się mężczyzna wysiadł z niego stawiając swe czarne
buty na mokrym chodniku. W powietrzu było czuć woń stęchlizny, śmierci,
rozkładających się zwłok. Nikt z tutejszych mieszkańców nie miał czystego
sumienia, a ich spojrzenia czyhały tylko na twoją nagłą śmierć. Jednak młodzieńca to nie zraziło, rozejrzał
się na boki, lecz prócz niego nikogo nie było na ulicy. Tak jak zawsze były tu
pustki, każdy wolał kryć się w zaułkach, w cieniu tam gdzie życie w pełni
kwitło.
-Zaczekaj tu.- rzucił za siebie Lord i przeszedł
nie za szeroki chodnik wprost wchodząc przez ciemne drzwi z niewielką szybką
przez którą wydostawało się światło.
Dzwoneczek zadzwonił, gdy drzwi się uchyliły i
ponownie gdy się zamknęły. Pomieszczenie nie było szczególnie duże, lecz nie
było też obskurne, żarówki wiszące pod zżółkłym sufitem dawały ciepłe,
pomarańczowe światło otulając nim dębowe wnętrze. Eizo przeszedł między
stolikami i podszedł do baru za którym stał nieco wyższy od niego, krępy łysy
mężczyzna.
-Czy jest Jen?- spytał Lord ściągając czarny kaptur
z jasnych włosów. Mężczyzna przyjrzał się obcemu przecierając ścierką szklankę.
-Tam.- wskazał palcem za siebie na niezbyt pokaźne
drzwi kiedy przyjrzał się lepiej młodzieńcowi.
-Dziękuję.- odparł Eizo wymijając bar jak i barmana
po czym schował się za drzwiami. W drugim pomieszczeniu było ciemno, przez
niewielkie okienko w ścianie przebijała się smuga bladego światła, ledwie
odznaczającej się w tej ciemności.
-Kogo ja tu widzę.- w mroku rozbrzmiał kobiecy,
przeciągły głos. –Myślałam, że już nigdy tutaj nie zawitasz. Mogłabym nawet
myśleć, że… a zresztą nie istotne co.- kontynuowała uwodzicielskim, cichym głosem.
-Jakoś nie miałem tu po drodze.- odpowiedział
spokojnie, wręcz leniwie Eizo.
-Nie miałeś po drodze? Przez 346 lat? Ciekawe.- w
ciemności czterech ścian uniósł się cichutki szelest, po czym ciche stukanie
obcasów zbliżających się do jasnowłosego. –Zawsze miałeś liche wymówki.- jej
długi palec musnął jego żuchwę rysując jego kontury. –Ale czyżbyś za mną
zatęsknił… znowu.- dodała pewnie z nutką rozbawienia szepcąc Eizo do ucha.
-Mam do ciebie pewną sprawę.- jego głos był
obojętny, jakby nie był wrażliwy na jej uwodzenie.
-Sprawę?- prychnęła kobieta i stanęła naprzeciw
mężczyzny w bardzo niewielkiej odległości. Jej bursztynowe, kocie oczy
świdrowały go chcąc go skusić. – A to niby jaką?- spytała gdy musnęła ledwo
jego wargi swymi i obróciła się. Jej długie, subtelnie faliste, rdzawe włosy
podskoczyły zgrabnie na jej głowie okalając jej szczupłą twarz. Zaś jej usta
ułożyły się w niepokorny uśmieszek odkrywając białe zęby. –Tylko u mnie nic nie
jest za darmo.
**
-Intrygujące pytanie, muszę przyznać. Jest wiele
klanów i grup które jedynie tolerujemy, chociaż faktycznie są jak mniemam trzy,
których pod żadnym pozorem nie chcemy widzieć, uważamy nawet iż nie powinni
mieć wstępu do Atkilii, ale cóż jest to świat otwarty. Poza tym unikają nas jak
ognia.- odpowiedział Ian’owi i Rucie mężczyzna o intensywnie pomarańczowej
duszy przyodzianej w szczelną, szarą powłokę. Siedział w jednym z ciemnych
foteli w siedzibie klanu Onix.
-Jeśli wolno spytać to jakie są to klasy?- ciemna
dusza Iana w szarym ciele odezwała się, zaś Ruta w milczeniu wyczekiwała trzech
nazw.
-Pots, Upors, Goths. Z tego co mi wiadomo to nie
tylko mój klan ma taką nieciekawą opinię na ich temat. Sądzicie, że mogą mieć
coś wspólnego z tymi atakami?
-Jak na razie szukamy jedynie informacji.
-Rozumiem… my też chcemy odnaleźć sprawcę… zginęło
7 naszych…- zamilkł na chwilę, jakby utknął myślami w jakimś momencie w
przeszłości.-… Mogę wam coś powiedzieć o Goths.- rzekł po chwili ponownie
kierując swój wzrok na swoich rozmówców.-Mianowicie „tam”- mówił mężczyzna
nawiązując do wschodniej dzielnicy.- przez stałych bywalców tamtych rejonów
zwani są „żniwiarzami”, nazwa banalna, a zarazem adekwatna do sposobu ich walki
w Thorii chociaż doszły moich uszów pogłoski, że to tylko jeden z wielu
powodów. Szczegółów jednak nie znam.- Ruta jak i Ian wymienili się nieco
zadziwionymi spojrzeniami. „Żniwiarz” może oznaczać wiele lecz w tym przypadku
jedyna myśl jaka się może nasunąć to taka iż podczas Thorii czynią coś co jest
zakazane w Atkilli, a mianowicie mordują dusze, lub też po prostu
uniemożliwiają im powrotu do ciała, do świata „żywych”.
-Możesz nam coś opowiedzieć o pozostałych dwóch
klanach?
**
-I co macie?- spytała Ruta, gdy tylko stanęła wraz
z Ianem naprzeciw reszcie.
-Upors, Pots, Goths.- wymienił bez emocjonalnie
Taro.- A wy?
-To samo z sugestią by przyjrzeć się lepiej Goths.-
rzekł Ian, a dziewczyna spojrzała na niego po czym dodała.
-A tak właściwie skoro Onix też ucierpieli na tych
atakach i podejrzewają Goths to czemu nam tak łatwo podali tą informację? Nie
chcieli by się zemścić?
-Pewnie nic więcej nie znaleźli, stanęli w miejscu
i dla tego tak łatwo oddali nam to. Wolą bardziej by w ogóle sprawca został
odnaleziony niż żeby szukać zemsty na ślepo.
-A co dokładnie usłyszeliście?
-Lepiej tutaj o tym nie rozmawiać.- rzekła Ruta
dyskretnie rozglądając się dookoła, jednak jej wzrok nagle utkwił w jednym
miejscu, powoli obróciła się by lepiej przyjrzeć się widowisku.- Co tam się
dzieje?
-Hymm…? Tam? Szykują się do Thorii.- Taro spojrzał
w to samo miejsce co dziewczyna i również zaczął bacznie obserwować. Dwóch
mężczyzn o dość potężnych, szarych sylwetkach stało naprzeciw siebie w
odległości 5 metrów
u każdego w dłoni zaczęła formować się broń z tak zwanej Davy, jednego nieco
wyższego i łysego miała ona barwę ciemnej zieleni, zaś u drugiego nieco
szczuplejszego o długich włosach związanych z tyłu była ona blado różowa.
Kształtując się odpowiednio w buzdygan i topór. Powoli zaczęli poruszać kolorowymi, gęstymi smugami w kształcie broniami
obuchowych. Ich pozy nieco się zmieniły, schylili się ku sobie nieznacznie i
przygotowali do ataku, u każdego w oczach błysła gotowość do ataku, do mordu
chociaż w tym świecie śmierć teoretycznie nie istniała. Z tłumu niespodziewanie
wyłoniła się szara sylwetka, stanęła na przedzie widowni, uniosła rękę do góry
po czym gwałtownie upuściła ją w dół. Wtedy obaj mężczyźni ruszyli na siebie na
tle szarości i czerni mieniły się te dwie barwy nie raz zlewając się ze sobą.
Potężne cielska co rusz atakowały siebie, nie był to zgrabny taniec, a raczej
stąpanie potężnych słoni. Byli sobie równi ich ruchy nie były zbyt szybkie,
lecz nadrabiali to siłą. Nagle jeden z nich, krępy o długich włosach obrócił
się i wymierzył swój topór w jedną z istot stojących za nią. Była to kobieta o
smukłej posturze ze zdziwienia odskoczyła do tyłu, lecz ten wykonał jeden krok
do przodu przez co znalazł się jeszcze bliżej. Dziewczyna chciała cofnąć się
jeszcze bardziej, ale tłum gapiów uniemożliwił jej to, wszyscy patrzyli na to
jak zahipnotyzowani, nie zamierzali jej pomóc, z ogromną ciekawością i
niedosytem wpatrywali się w nich czekając na ciąg dalszy. Wtedy drugi mężczyzna
uderzył o ziemię buzdyganem i ryknął jak dzikie zwierze to zadziałało na resztę
jak wiadro lodowatej wody, ocknęli się i w panice zaczęli się rozbiegać. Nagle
potężny topór mignął przed oczyma Ruty ta zaskoczona nim zdążyła zareagować
bladoróżowe ostrze musnęło jej czubek nosa rozcinając czarną powłokę. Zielona,
jaskrawa ciecz zaczęła wypływać przez
rozcięcie powoli skapując na szare podłoże.
-Ruta!- stanął przed nią Taro, lecz za nim ukazał
się drugi napastnik, zamachnął się, jednak jego atak został zablokowany
złocistym, podłużnym mieczem. Myszato włosy z trudem odepchnął od siebie barbarzyńcę
lecz nie na długo po chwili ponowił on swój atak.
-Musimy stąd uciekać.- krzyknął przez ramie Ian
odpychając od swojego przyjaciela napastnika, który nie zamierzał tak szybko
odpuścić. Raz za razem uderzał buzdyganem o podłoże, którego szare geometryczne
drobinki odskakiwały do góry tworząc chmury kurzu.
-Zamierzam tu zostać.- warknął Faust broniąc się w
tej chwili przed napastnikiem, który wyłonił się z tłumu.- Dam radę, tylko
potrzebuję…
-No chyba oszalałeś!- przerwał mu nagle Ian, jego
oczy szeroko się otworzyły ukazując
ogromne zdziwienie mieniące się w złotej duszy.
-Oczywiście, że nie, w końcu jest tu po.- mówił
pewnie Faust, był po części zadufany w sobie, przez co nie dostrzegał wielu
rzeczy… nawet faktu, że toczy się tu walka o ich własne życie. Ruta wykonała
kolejny unik przed toporem, którego ataki z każdą chwilą stawały się silniejsze
i szybsze. Z trudem dziewczyna unikała ostrza, a gdy topór zawisnął w górze,
spojrzała na niego nieco już zmęczonym, nawet może zlęknionym wzrokiem. Szybko
kucnęła, kuląc się, po chwili usłyszała głośny krzyk wymieszany z piskiem, a
gdy ucichł słychać było jedynie na tle dźwięków walki cichy szum wody. Ruta
spojrzała za siebie, niebieska ciecz rozlewała się po szarym chodniku na którym
leżało bezwiednie przepołowione, białe ciało. Złotowłosa wyczekiwała jak ciało
zniknie wraz z duszą, co znaczyło by, że dusza powróciła do swego „prawdziwego”
ciała. Lecz biała skorupa zniknęła, a niebieska ciecz wciąż barwiła chodnik
spływając na ulicę. Po chwili pierwsze stopy zaczęły się na niej pojawiać.
Istoty pochłonięte były walką, nie zwracały uwagi, że właśnie depczą umierające
życie.
-Ruta!-
krzyknął do niej ochrypłym głosem Faust. Dziewczyna ocknęła się, lecz
nie miała najmniejszej ochoty oglądać parszywej twarzyczki tego chłopaka. Skierowała swój niezadowolony
wzrok na niego czekając na kolejne jego słowa.
-Faust nie rób tego.- warknął ktoś za nim, lecz ten
nie zamierzał go posłuchać.
-Użycz mi swojego Davy, w końcu dlatego się tu
znalazłaś.- może i miało być to prośbą, lecz brzmiało jak rozkaz absolutny.
Ruta była wkurzona, poza tym nienawidziła tego osobnika, a mimo to jej usta
ułożyły się w uśmiech, lecz ten kto ją znał wiedział, że nic dobrego on ze sobą
nie niesie.
-Dobrze.- odparła spokojnie i wyciągnęła w stronę
Fausta prawą rękę ten uczynił to samo, a po chwili miedzy ich oddalonymi od
siebie palcami zaczęła przepływać intensywna zielona, jarząca się smuga. Gdy
Dava zaczęła przenikać, wchłaniać się w dusze Fausta, ten wykrzywił się na
twarzy, lecz po chwili grymas zniknął ustępując uśmieszkowi. W dłoni uformował
zielony miecz, który miał okazję od razu wypróbować. Jeden z agresorów rzucił
się na niego, ten zaś osłonił się mieczem. Po chwili jednak broń zaczęła
wibrować, a twarz Fausta ponownie wykrzywiła się w grymas niebywałego bólu.
Odrzucił głowę do tyłu. Wyglądał jak opętany . Ruta z uśmieszkiem przyglądała
się jakże dla niej zabawnej scence. Jarzący się zielenią miecz eksplodował
rozrywając rękę mężczyzny. Ten ryknął z bólu, a fioletowa substancja potężnymi
strugami wylewała się na ulicę.
-Moja ręka!
-Nic ci nie będzie.- burknęła, jednak po chwili
uśmiech z jej twarzy zszedł, nim ktokolwiek zdążył się obejrzeć zielona ściana,
która wyrosła przed Faustem chroniła go przed toporem, który z pewnością
zakończył by jego żywot.
**
-Szukasz informacji? Heh… twój głos brzmi tak
błagalnie…tak żałosne…- skrzek roznosił się echem po niewielkim zaciemnionym
pomieszczeniu zapełnionym regałami obficie zastawionymi książkami, jak i luźno
położonymi stertami ksiąg na podłodze.- Nie spodziewałem się, że aż tak
będziesz się spoufalać z tym…Asagi Saint…wielka do prawdy wielka szuja… a ty mu
chcesz jeszcze pomagać… tak żałosne…- zgięty w pół, zamorzony mężczyzna odziany
w luźno zarzucony czarny materiał na który opadły długie, szare pozostałości po
niegdyś pięknych i bujnych włosach, podszedł do niewielkiego taboreciku na
którym zasiadł wyglądając jak skrzat. – I na co ci to wszystko… łeh…-splunął
mężczyzna na stary dziurawy dywan na którym gdzie nie gdzie widniały jeszcze
roślinne wzory ze złotej nici.-… od kiedy bawiasz się Lordzie w oddawanie
przysług?... przyjaźń… tak żałosne…- kopnął mocno stos książek oddalony od
niego o niespełna metr a czarny materiał spowijający go sunął się z długiej
bladej, kościstej nogi. Pochwycił ją w kolanie i sapiąc ochryple podciągnął
nogę pod siebie zginając ją i przykrywając swym odzieniem.- … i jeszcze na
dodatek klepiesz pakty z szaśniętymi dziewojami… tak żałosne.- mówiąc zaczął
kręcić dłońmi wokół chwiejącej się długiej, zachudzonej twarzy przyozdobionej
długim, zadartym nosem.
-Moż…
-Cii…- uciszył go szybkim ruchem ręki, wstał
niezdarnie z taboreciku i podszedł do młodzieńca, był niższy od niego, lecz gdyby
się wyprostował byłby o ponad dwie głowy od niego wyższy.- Wiesz, że wojna się
zbliżać…. Wy się przygotować… bo jeśli nie to zginiecie mizernie…- zza długich
włosów wyjrzała gałka oczna o szarej tęczówce i mizernej źrenicy, było to
spojrzenie puste nie wyrażające niczego.- … w dzisiejszych dziejach mało kto
używa prawdziwej magii…a to źle… bardzo będzie źle… bez niej wasze ciała
przemienią się w pył… a dusze zostaną pożarte przez waszych sojuszników…bez
magii nie macie co się nawet wyrywać… tak żałosne! Tak żałosne! – obrócił się
nagle, a jego czarne odzienie zawirowało powoli opadając na swego właściciela,
który gwałtownie gestykulował rękoma kierując się w stronę zakrytego okna
grubym płótnem. – By istoty magiczne nie tworzyły magii! TAK ŻAŁOSNE!- ostatnie
słowa wydarły się z jego gardła raniąc je swymi ostrymi kantami jak i mocą.
Odsłonił nagle zasłony wpuszczając do ciemnego pokoju ogromną dawkę jasnego
światła. Eizo zacisnął mocno powieki i zakrył je ramieniem garbiąc się przy
tym. Zaś siwy mężczyzna stanął twarzą skierowaną w jego stronę, wyprostował się
i rozłożył ręce na boki. –TAK ŻAŁOSNE!- ponownie z jego piersi wyrwały się te
słowa, młodzieniec uchylił nieco powieki i spojrzał na mężczyznę stojącego na
tle ogromnego okna za którym kryło się w dole morze, zaś w górze szarobiałe
niebo.- Chciałbym ci przepowiedzieć zagładę! TWĄ ZAGŁADĘ!- krzyknął ponownie, a
materiał zwisający z jego ramion powiał przez chwilę mimo iż w pokoju nie było
ani grama wiatru.- Lecz nie mogę… nie dla ciebie jest ona przeznaczona…- dodał
szepcąc i ponownie wracając do zgarbionej pozy. Przeszedł pokój zgrabnie
wymijając książki i księgi, których pamięć stronic sięgać może wielu wieków
wstecz. Ominął Lorda i stanął przy niewielkim piecyku do którego dorzucił
drewna i podpalił.- No to czego się napijesz? Herbatki, ziółek, naparu z jadu i
żółci sysykia? W końcu nie będziemy rozmawiać na suche jęzory.- jego osobowość
raptownie się zmieniła, lecz nie zdziwiło to Eizo ani na chwilę, od dawien
dawna znał Paan’a i nie raz widział jego „odbicia” chociaż przyznać musiał, że
jego przepowiednie były zawsze trafne choć nigdy nie precyzował ich. Nie uważał
siebie za proroka, czarnoksiężnika czy też mistyka chociaż wszystko to
doskonale go opisywało, bynajmniej w jego latach świetności. Wiedział wiele
rzeczy o każdym, ale skąd tą wiedzę posiadł? Tego nikt nie wiedział, tak samo
jak nikt nie wiedział co i ile wie na jego temat. Nawet dla Eiza była to
tajemnicą, która nie raz potrafiła go zlęknąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz